wtorek, 21 stycznia 2014

Liebster Blog Award




Już kilka razy brałam udział w tej zabawie, więc skoro było ich trochę, jeszcze jeden raz nie zaszkodzi. Zostałam nominowana przez Książki Jane (http://ksiazki-jane.blogspot.com/), za co serdecznie dziękuję. :)

Ja nie nominuję nikogo - większość chyba brała udział w tej zabawie.




1. Gdzie najchętniej spędziłabyś/spędziłbyś ferie zimowe?
W ciepłych krajach. :)
2. Jakie cechy charakteru według ciebie powinien mieć idealny bohater powieści?
Powinien być podobny do mnie. ;]
3. Jaka książka wywarła na tobie największe wrażenie w ubiegłym miesiącu?
Nie było takiej.
4. Czy częściej kupujesz czy wypożyczasz książki?

Wypożyczam.
5. Jak wspominasz czytanie szkolnych lektur?
Nie każda przypadła mi do gustu, nie każdą przeczytałam. Wrażenia są podzielone, aczkolwiek uważam, iż większość z nich nie powinna być lekturą albo nie pasuje do wieku, w którym jest omawiana.
6. Jakie książki planujesz przeczytać w najbliższym czasie?
Po raz kolejny Intruz oraz książkę o mimice twarz.
7. Z jakim bohaterem książkowym najbardziej się utożsamiasz?
Wielu bohaterów "posiada" takie same cechy charakteru jak ja, aczkolwiek nie mogę stwierdzić, z którym najbardziej się utożsamiam.
8. Kiedy zaczęła się twoja przygoda z książkami?
Na przełomie I i II gimnazjum.
9. Ile (około) książek liczy sobie twoja biblioteczka?
Ok. 30. Uboga jest. :(
10. Jaka jest "najgrubsza" przeczytana przez ciebie książka?
Chyba Przed świtem.
11. Jaka jest twoja ulubiona książka z dzieciństwa?
Złotowłosa i trzy misie - wciąż mam tą książeczkę, mimo iż jej stan pozostawia wiele do życzenia...

niedziela, 19 stycznia 2014

55. Operacja mamba - Marcin Sobecki








wydawnictwo: Novae Res 
data wydania: 31 października 2013r.
ilość stron: 272
okładka: miękka
kategoria: sensacja



   Patrzysz na okładkę. Ciemne okulary na tajemniczej twarzy uniemożliwiają ci dostrzeżenie oczu. Może dzięki nim być coś zrozumiał. Ale tak stać się nie może, nie możesz nic wiedzieć. Nie po jego wzroku. Nie po jego wyrazie twarzy. On ci w niczym nie pomoże. Myślisz, iż jest odpowiedni do grania czarnego charakteru? Ha! Śmieje się w tym momencie z ciebie, mimo iż jego twarz jest niewzruszona. On już nim jest. Ale nikt nie wie, gdzie go znaleźć.

W Krakowie tajemniczy mężczyzna zaczyna wyręczać nieskuteczne organa ścigania i wymierzać sprawiedliwość. Stosuje przy tym niekonwencjonalne metody likwidacji groźnych przestępców, wykorzystując do tego doświadczenie nabyte podczas pobytu w Afryce, gdzie zajmował się odłowem dzikiej zwierzyny. Staje się przez to niezwykle niebezpieczny dla miejscowego półświatka. Przeciwko tajemniczemu mścicielowi staje nie tylko policja, lecz również zatrudniony przez bossów mafii płatny zabójca. 

Sami przyznacie, iż opis książki nie jest zbyt intrygujący, mimo że pojawiają się słowa takie jak "mafia", "płatny zabójca"... I to chyba tyle interesujących słów. Jedynie te dwa wyrazy sprawiły jakieś zainteresowanie książki. Reszta niejako wydaje się być nudna. Lecz czy rzeczywiście tak było?

Jacek Wilk nie żyje. Odbywa się nabożeństwo żałobne. W innej części miasta w jednym z mieszkań wybucha bomba, która uśmierca mężczyznę. Chwilę później na Komendę dzwoni zabójca, chcąc opowiedzieć o owym wydarzeniu. Deklaruje, że na tym nie poprzestanie. Musi zginąć więcej osób. Musi zabić ich wszystkich. Wszystkich członków mafii, którzy mieli związek ze śmiercią młodego studenta, Wilka. Zabójca jest szybszy od policji. Szybszy od kogokolwiek. Zawsze jest kilka kroków przed nimi. Używa różnych metod egzekucji. Nie bez powodu powieść nosi tytuł "Operacja mamba".

Nie oczekiwałam po tej książce zbyt wiele. Jak pierwszy raz ją zobaczyłam, miałam wrażenie, że mi się nie spodoba. Ale przeczytałam recenzję o niej i poczułam się zachęcona do jej przeczytania. Naprawdę uwierzyłam, iż moje pierwsze wrażenie o niej może być błędne. Niestety w tym przypadku mogłam posłuchać się intuicji. "Operacja mamba" nie liczy wiele stron, a pomysł na nią jest dość ciekawy. Ba! Mogłabym nawet rzecz, iż jest bardzo dobry. Jednak w tym wypadku autor totalnie pogrzebał ten pomysł. Mógł wyciągnąć z niego o wiele więcej, stworzyć zupełnie inny świat, który jeszcze bardziej zainteresowałby czytelników. Mógł stworzyć świat prawdziwego kryminału, a nie jakieś powiastki ocierającej się o ten gatunek. Nie powiem - takie kwestie jak morderstwa, mafia, ściganie, wybuchy, etc. są obecne, jednakże liczy się też fakt, jak zostały opisane. Według mnie nijak. Po prostu nijak. Postaci zostały przedstawione w podobny sposób. Ba! Wręcz ich przedstawienie odpychało mnie od nich. Który normalny szef mafii wyrzuciłby świstek ze swoimi danymi? Nawet nieuwaga tu nie wchodzi w grę! Styl pisania autora również pozostawia wiele do życzenia. Jest zbyt prymitywny.

Jakbym podsumowała tą pozycję? Nie przypadła mi do gustu pod żadnym względem. Tyle mogę o niej powiedzieć.

* * *

Recenzja bierze udział w wyzwaniu:



środa, 25 grudnia 2013

54. Dobry zabójca - Dean Koontz




wydawnictwo: Albatros
tytuł oryginalny: The Good Guy
data wydania: 27 lutego 2009r. 
ilość stron: 384
okładka: miękka 
kategoria: thriller 


„Nie trzeba pytać dlaczego.Zło po prostu istnieje.”

W ciągu naszego życia spotykamy wielu ludzi. Jednych poznajemy dość dobrze, zaprzyjaźniamy się z nimi, planujemy wspólne randki, wyjazdy, może nawet będziemy prowadzać nasze dziećmi z ich dziećmi do szkoły. Spotykamy też takie osoby, które na pierwszy rzut oka wywierają na nas złe wrażenie. Nie chcemy mieć z nimi nic do czynienia, więc nie próbujemy kontynuować znajomości. Spotykamy również takie osoby, o których nawet nie wiemy, że je spotkaliśmy. Mijamy się z kimś na ulicy, wpadamy na kogoś, zamieniamy z kimś jedno słowo na przejściu dla pieszych, czekając na zielone światło. Równie dobrze ktoś może się do nas przysiąść, gdy siedzimy w barze. Nigdy nic nie wiadomo, a możliwości jest wiele.

Tim Carrier również spotkał na swojej drodze osobę, z którą nie chciał zawrzeć znajomości. W gruncie rzeczy to ta osoba spotkała jego, gdy w spokoju, pogrążony we własnych myślach, sączył piwo w barze. Osoba niewiele mówiła o zadaniu, ale jedno było jasne. Musiał ją zabić. Musiał zabić kobietę, której nie znał i nie wiedział, dlaczego miał to zrobić. Lecz nagle, gdy osoba odeszła, pojawiła się druga, chętna do zajęcia się sprawą. Ale on na to nie pozwolił. Wiedział też, że ta osoba nie odpuści i będzie chciała wykonać misję. Dlatego musiał działać. Musiał odnaleźć Lindę i uchronić przed niebezpieczeństwem. 

Na tym etapie Tim spotka trzy osoby, o których wcześniej nie słyszał. Dzięki pierwszemu człowiekowi jego życie zmienia bieg w zupełnie inną stronę, czego nigdy nie oczekiwał. Lecz co się stało, to się nie odstanie. Trzeba działać, aby zdążyć na czas. 

Tim dociera do Lindy - zdezorientowanej wiadomością, że jest celem zabójcy. Nie wie, kto pragnąłby jej śmierci. Jest spokojną osoba, nie krzywdzi ludzi, nie przyczynia się do żadnych złych rzeczy. A jednak jest celem. Wraz z Timem zaczynają ucieczkę, w której nieoczekiwanie to Tim stanie się celem. W całą akcję włączy również przyjaciela, Pete'a, który mimo perspektywy utraty pracy zgodzi się mu pomóc. To jest jedna z tych osób w życiu Tima, z którą chciał kontynuować znajomość. 

- Powiedział, że odnajdzie nas szybciej, niż nam się wydaje. 
- Płatni zabójcy lubią się przechwalać. 

Oni uciekają. Zabójca ich goni. Oni się boją. On jest spokojny. Oni nie mają planów awaryjnych. On jest przygotowany. Oni mają wiele do stracenia. On nic. Bawią się w kotka i myszkę. Ale kto jest kim? 

Muszę przyznać, iż pomysł na książkę Koontz miał świetny. Do pewnego momentu. Jednak biorąc pod uwagę sam zamysł, z chęcią bym mu pogratulowała, bo naprawdę mi się spodobał. Ale jak mam ocenić cała resztę? Wykonanie? Zakończenie? Na wszystkie te aspekty pasuje jedno słowo: ŹLE. Koontz po prostu źle wykonał swoje zdania. Miał taki dobry pomysł i spartaczył go też w dobry sposób. Dawno nie czytałam chyba powieści, która zostałaby w taki sposób oszpecona. Nie da się znaleźć na to innego określenia - została po prostu oszpecona. Sam początek - ten przez kilkanaście pierwszych stron - fakt faktem nie jest zbyt dobrze napisany, ale ciekawi czytelnika. Gdyby nie fakt, że spodobał mi się pomysł, rzuciłabym tą książkę w kąt, bo styl pisania autora nie należy do najciekawszych. Ale chciałam się dowiedzieć, jak Koontz zakończy swoją powieść. Z lekką irytacją czytałam kolejne strony, nie mogąc doczekać się końca. A gdy w końcu się go doczekałam, żałowałam, że nie zostawiłam tej pozycji w spokoju. Jestem naprawdę zawiedziona! Nie sądziłam, że znany, dobrze sprzedający się pisarz, zrobi coś takiego. Liczyłam na więcej intrygi. Więcej CIEKAWYCH zwrotów akcji. Ciekawszych dialogów. Więcej opisów. Nie potrzebowałam dziwnych stwierdzeń, które wynikały z dialogów, a później były powtarzane, pod dialogiem. Po co? Do tej pory nie rozumiem. 
Książka w ogóle mnie nie zaskoczyła, nie podobała mi się, więc jaka mogłaby być ocena? Pewnie najniższa. Jest to kolejna pozycja Koontza, która mi się nie podobała. Według mnie autor po prostu nie ma talentu do tworzenia intrygujących powieści.

Tim spotkał w swoim życiu Lindę, z którą zapragnął kontynuować znajomość. Ja poznałam Deana, z którym nie chcę mieć więcej do czynienia.  


środa, 18 grudnia 2013

53. Dobranoc, słonko - Heidi Hassenmuller





wydawnictwo: Ossolineum
data wydania: 2004r. (danego wydania)
tytuł oryginalny: Gute Nacht, Zuckerpüppchen
ilość stron: 122
okładka: miękka
kategoria: literatura młodzieżowa 



Pierwszy raz sięgnęłam po tą książkę na przełomie I i II klasy gimnazjum, kiedy takie pozycje pochłaniałam w jeden wieczór, a ich tematyka bardzo mnie fascynowała. Z biegiem czasu "młodzieżówki" przestały mnie interesować, jednakże nadal mam sentyment do niektórych pozycji, które chyba na zawsze pozostaną w mojej pamięci. Taką książką jest właśnie "Dobranoc, słonko", którą upolowałam w bibliotece zupełnie przez przypadek. Nie szłam do niej z zamysłem wypożyczenia akurat tej pozycji, lecz kiedy mój wzrok ją wypatrzył, nie mogłam przejść obok niej obojętnie.

"Dobranoc, słonko" opowiada historię Gabi - małej, dorastającej z każdymi stronami, dziewczynki, mającej oparcie w starszym bracie. Akcja rozgrywa się w latach 50., w czasach powojennych, kiedy ludzie nadal nie byli bezpieczni, nie zawsze mieli do jeść bądź gdzie mieszkać. Autorka zwraca uwagę na te kwestie, jednak nie to jest najważniejszym wątkiem całej fabuły.
Gabi jest pilną uczennicą, na początku ma lekkie problemy z odnalezieniem się w klasie, lecz z czasem zaczyna zdobyć różne przyjaźnie. Przyprowadza nawet swoją przyjaciółkę do domu, aby mogły razem odrobić lekcje lub porozmawiać. Ale po tym spotkaniu dziewczynka nie chce więcej rozmawiać z Gabi. Gabi sądzi, że to niemożliwe, że on nie mógł zrobić tego jej koleżance. Prawda jest jednak inna - jej ojczym dotykał w różnych miejscach nie tylko ją, lecz również jej przyjaciółkę.
Anton Malsch pojawił się znikąd i zniszczył Gabi całe życie. Brat, gdy tylko mógł, opuścił dom, zostawiając ją samą; mama przejmowała się bardziej swoim mężem niż córką; niektórzy nie chcieli się z nią zadawać, ponieważ usłyszeli złe słowa na jej temat. Wszystko przez jednego człowieka, który nieproszenie wtargnął do jej życia, zamieniając je w koszmar.

Molestowanie seksualne nie powinno być tematem tabu, lecz przeważnie nie chce się rozmawiać na ten temat, unika się go jak ognia. Niektórzy mają przykre doświadczenia i nie chcą o nich opowiadać. Inni chcą opowiedzieć swoją historię innym, która być może pomoże w jakiś sposób ludziom w podobnej sytuacji. Z badań przeprowadzonych wśród dorosłych wynika, że co trzecia kobieta i co dziesiąty mężczyzna byli wykorzystywani seksualnie w dzieciństwie. Mało kto jednak przyzna się do tego głośno. Heidi Hassenmuller podjęła się pisania na taki a nie inny temat, ponieważ sama doskonale go zna.

"To historia mojej młodości, której nie miałam... Napisałam ją z myślą o tych wszystkich dziewczętach, które znalazły się w równie beznadziejnej sytuacji. Przerwijcie milczenie i wołajcie o pomoc! Bez przerwy, aż was usłyszą."


 "Dobranoc, słonko" pisane jest lekkim językiem. Nie zawiera obszernych opisów, które nudziłyby czytelnika. Rozdziały są krótkie i konkretne - przekazują to, co przekazać mają. Nie ma w tej książce nic zbędnego. Czyta się szybko i przyjemnie, mimo mało przyjemnej tematyki. Osobiście uważam,że powinien zapoznać się z nią każdy nastolatek.


Kilka innych książek Hassenmuller, które warto przeczytać:   

*Desiree, czyli czas próby
*Niemy śmiech
*Fałszywa miłość
*Czarne, czerwone, śmierć
*Anioły stąd odeszły
*Pewnej wrześniowej niedzieli
*W sidłach anoreksji

niedziela, 15 grudnia 2013

52. Przegląd Końca Świata: Feed - Mira Grant




wydawnictwo: Sine Qua Non 
data wydania: 7 listopada 2012r. 
tytuł oryginalny: Feed
ilość stron: 496
okładka: miękka z zagięciami 
kategoria: zabawny thriller z dawką fantastyki 


 Niespełna godzinę temu, kiedy poczułam suchość w gardle, otworzyłam oczy, rejestrując pomieszczenie, w którym się znajdowałam. Niechętnie wyciągnęłam dłoń w poszukiwaniu telefonu, który uświadomiłby mnie, jak późno się zbudziłam. Ledwo zerknęłam na niewielki ekranik i z wielkim ociąganiem podniosłam się, ruszając po dzienną dawkę kofeiny. Tak, sprawdziłam. W pobliżu nie było zombie.

Rok 2014. Wynaleźliśmy lek na raka. Pokonaliśmy grypę i przeziębienie. Niestety stworzyliśmy też coś nowego, strasznego, coś, czego nikt nie mógł zatrzymać. Infekcja rozprzestrzeniła się szybko, wirus przejmował kontrolę nad ciałami i umysłami, wydając jedno tylko polecenie: jedz!

Upłynęło 20 lat. Georgia i Shaun Mason są na tropie największej historii w ich życiu – mrocznej konspiracji stojącej za infekcją. Prawda musi wyjść na jaw, nawet jeśli jest śmiertelna.


Jednym słowem: zombie. Jest wszędzie. Nawet kiedy go nie widać, ono gdzieś się czai, a jeśli się nie czai i tak trzeba myśleć w sposób taki, jakby się czaiło. Nie można wyjść spokojnie na ulicę bez uzbrojenia, bo w każdej chwili jest szansa na natknięcie się na nieumarłego. Trzeba uważać. Owszem, istnieje różnoraka ochrona, ale jeśli do zakażenia dojdzie w miejscu nią objętym, nie ma zmiłuj, trzeba działać. Jeśli ugryziony zostanie twój brat lub przyjaciel, nie będziesz się nad nim litował. Strzelisz mu kulkę w środek głowy, żeby ratować siebie i innych, bo on i tak już nie żyje. Jednak niektórzy lubią zbliżać się do zombie, ryzykując życie, by nagrać jakiś materiał i opublikować go w sieci. Chyba nie pomyśleliście, że robią to z czystej przyjemności. To po części ich praca - w ten sposób ostrzegają innych na całym świecie, co może się wydarzyć, kiedy zadrzecie z zombie. Shaun to wie, Georgia to wie, ale oboje chcą poznać prawdę, nie zważając na utratę życia.

Tak naprawdę jest ich trójka. Buffy jednak nie wychodzi w teren - zajmuje się pracą komputerową. Jest w tym dobra. Nawet bardzo. We trójkę tworzą zgrany zespół, który otrzymuję pracę u kandydata na prezydenta. Mają mu towarzyszyć, tworzyć rozeznania, wywiady, etc. etc. Nie mogą mijać się z prawdą, nawet jeśli jest nie wygodna dla owego kandydata. Sam tego chciał. Więc kiedy nieszczęście spada na jego rodzina, próbując odkryć tą prawdę. Za jaką cenę?

Sięgając po tą pozycję, zdawałam sobie sprawę, iż będę czytać coś, po co nie sięgam zbyt często. Tak, chyba się powtarzam. Ale jednak trzeba czasami tak zrobić. Podeszłam do tej książki z zaciekawieniem i optymizmem, który już na pierwszych stronach powoli zaczął się ulatniać...

Mira Grant stworzyła zupełnie nowy świat, niekoniecznie lepszy od naszego, rzeczywistego. Stworzyła wirusa, o których my byśmy nigdy nie pomyśleli. Ona jednak wpadła na ciekawy pomysł i postanowiła go wykorzystać. Owszem, w tym momencie stwierdzam, że sam pomysł nie jest zły. Jestem wręcz pod wrażeniem, iż autorka z wielką dokładnością opisała wirus KA. Nie lada zadaniem jest wymyślić coś takiego.
Nie mogę jej jednak pogratulować, jeśli chodzi o resztę fabuły, mianowicie ten cały wyjazd dziennikarskiej trójki z prawdopodobnie przyszłym prezydentem i trudnościami, które napotkali na swojej drodze. Zwykła, nieudana, nic nie wnosząca do naszego życia otoczka, która może zanudzić człowieka na śmierć. I ta cała otoczka tak naprawdę ciągnie się od początku do końca. Wniosek: cała książka może zanudzić człowieka na śmierć.

Sądziłam, że powieść będzie żywsza, że więcej będzie się w niej działo, że każdą stronę będę czytała z zapartym tchem. A jednak czytałam ją z półotwartymi oczyma. Tak naprawdę nie zauważyłam w niej nic niezwykłe interesującego (oprócz samego wirusa), podczas gdy sporo osób się nią zachwyca. Ciekawy zarys fabuły został przedstawiony w nieciekawy sposób, wręcz nudny. Rozmowy z gubernatorem, jego żoną, innymi ludźmi... od tego wszystkiego emanowała monotonność i szarość - nie byłam w stanie zobaczyć jasnych kolorów w tej powieści, nawet jeśli miałam możliwość przeczytania o kochającym się rodzeństwie, które oddałoby za siebie życie. Lecz czy mogłabym to uznać za interesujące? Niekoniecznie.

Gdzieś w opisie czytałam o jakiejś dawce humoru w powieści. Z tym muszę się zgodzić - pojawiła się w Feed. Tak, czasami uśmiechnęłam się pod nosem, czytając cięte dialogi. Istotnie, taki zabieg pasował do stylu, jakim została napisana książka.

Nie wiem, jak ostatecznie ocenić ową pozycję. Fakt, nie podobała mi się, czytałam ją baaaardzo długo, a nawet sądziłam, iż nie dotrwam do końca, jednak czy mogę określić tą powieść jako totalną klapę, nawet jeśli sądzę, że może naprawdę zanudzić? Nie jestem pewna, więc dzisiaj wstrzymam się od oceny.

sobota, 30 listopada 2013

51. Równowaga - Paweł Leśniak






wydawnictwo: Zysk i Spółka 
data wydania: wrzesień 2012r. 
ilość stron: 328
okładka: miękka z zagięciami (i fajnym zdjęciem)
kategoria: fantastyka


- Nie boję się ciebie... boję się umierać...
- Skąd wiesz? Nie próbowałeś tego wcześniej...


Przyznam szczerze, iż nie pałałam się do posiadania, a nawet zapoznania z tą książką. Ale jak tylko nadarzyła się okazja, pomyślałam: czemu nie? Zawsze można przeczytać coś z fantastyki, polskiego autora i do tego debiut. Momentami wystrzegam się pozycji, biorąc pod uwagę te aspekty, ale postanowiłam zaryzykować. Jako iż moja mama dorwała się pierwsza do książki, sądziłam, że szybko ją przeczyta, ale ona o dziwo szybko ją rzuciła w kąt. Przynajmniej wtedy się dziwiłam. Co teraz mogłabym powiedzieć? Dobre pytanie... 

Z tyłu książki czytamy:
Desmond Pearce ma dwadzieścia sześć lat i jest dyrektorem w prowadzonej przez ojca firmie deweloperskiej w Miami. Wydaje mu się, że wreszcie odnalazł szczęście — właśnie się zaręczył z dziewczyną, którą kocha i jest bliski odniesienia sukcesu w lidze nielegalnych walk toczonych w nocnych klubach.
Niespodziewanie cały jego świat wali się w gruzy, a wszystkie marzenia obracają w pył. Zdradzony przez najbliższego przyjaciela, bez wsparcia ludzi, na których liczył, w chwili słabości popełnia błąd, który będzie go drogo kosztował. Desmond trafia do piekła i staje przed obliczem samego Lucyfera, władcy piekieł. Nie mając innego wyjścia, przyjmuje ofertę pracy jako egzekutor — demon zbierający dusze na ziemi. Nie zdaje sobie sprawy, że stał się ofiarą okrutnego planu, w którym nic nie jest takie, jakie mogło się wydawać.

Opis ciekawy, prawda? Przynajmniej ta druga część. Nie powiedziałabym, iż jest wielce intrygujący, ale ciekawy po prostu.
Desmond ma wszystko, czego pragnie człowiek. Piękna, kochająca dziewczyna, dobra praca, dom, kilka samochodów, kasę, najlepszego przyjaciela... życie ustawione, można by powiedzieć. Dlaczego więc akurat jemu przytrafia się nieszczęście? Przecież jest tyle innych osób! Nie musiało zdarzyć się to akurat jemu. A jednak, stało się. Nie ma odwrotu. Zostaje egzekutorem. A raczej egzekutorem-amatorem. Doprawdy, jego chyba nigdy bym się nie przestraszyła!

Zaczynając czytać ową powieść, zastanawiałam się, kto u diabła wymyślił imię Desmond. Z każdą stroną jednak zaczynałam przyzwyczajać się do tego imienia, pod koniec nawet mi się spodobało. Co nie zmienia faktu, iż nie wiem, dlaczego na początku zupełnie mi nie podpasowało. Może dlatego, że nie pasowało do pierwszych opisywanych historii? Tak, raczej tak.
Biorąc pod uwagę początek "Równowagi", bez zarzutu mogę powiedzieć, że zainteresował mnie na poziomie przeciętnym, jak zwykła opowieść o niczym. Nie, nie wyciągajcie pochopnych wniosków - to przecież tylko początek, od czegoś trzeba zacząć. I z jednej strony mogę powiedzieć, że autor dobrze zrobił, nie wprowadzając czytelnika od razu w fantastyczny świat. Mogliśmy zapoznać się z problemami zwykłego człowieka, który sądzi, że jego osoby problemy nie mogą dotyczyć. Bo przecież nikt by się nie domyślił, że bohaterowi, który ma cudowne życie, przydarzy się coś na jego niekorzyść!
Przenosimy się do piekła, w którym oczywiście jest strasznie. I co? Tak, bohater raptem chce żyć! Ale ten fakt pomińmy. Przyczepiłabym się do tego, że niektóre opisy są zbyt ogólnikowe i krótkie, przez co nie mogłam wczuć się dokładnie w opisywane miejsce. A może po prostu tak to zostało napisane? Może jedno i drugie, bo na pewno nie podobały mi się opisy. Lecz przyznam autorowi plusa za kreatywność - moście zbudowanym z ludzi jeszcze nie słyszałam. Reszta fabuły była jakby... za mało fantastyczna. Świat rzeczywisty połączony z niebem i piekłem - okej, mi pasuje, jednak... mimo tego plusa za kreatywność, autor mógł się jeszcze bardziej wykazać.
Fabuła? Trochę nudna. Nie działo się praktycznie nic interesującego, zapierającego dech w piersiach. Ot zwykła historyjka, którą można przeczytać byleby przeczytać. Nie zapada w pamięć. Ja po dwóch dniach przerwy nie pamiętałam, o czym było to, co zdążyłam przeczytać, musiałam sobie przypominać. Ponadto przewidywalność książki wręcz zwaliła mnie z nóg. W pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać, ile książek przeczytał Leśniak i czy były one tak przewidywalne jak jego debiut. Praktycznie nic mnie nie zaskoczyło. Niestety.
Nie mogę również przejść obojętne obok błędów, niedociągnięć i powtarzania informacji. Po "Równowadze" widać, że jest debiutem, nie da się ukryć. Jestem pewna, że gdyby tekst przeleżał jeszcze jakiś czas, a nie został od razu wysłany do wydawnictwa, które niezbyt dobrze przeprowadziło korektę, byłby jeszcze lepszy, bo autor sam zauważyłby owe błędy. No chyba, że po napisaniu poleżał trochę odizolowany od świata, to już inna sprawa...

- Na Arenie każdy dba tylko o siebie. Silni przetrwają, a słabi zginą.

Wiedziałam, że nie będę zachwycona, ale nie sądziłam, iż aż tak się zawiodę. Dzisiaj daję tej pozycji 4/10.
Jestem w rozterce, ponieważ nie wiem, czy zapoznawać się z drugą częścią, która już stoi na półce...
Zastanawia mnie tylko jedna kwestia, ale nie mam pojęcia dlaczego... Dlaczego akurat siedem mostów i siedem pięter? No ale w wolę autora ingerować nie będę.

* * *


Na koniec macie zdjęcie autora. Przypominam również o fanpejdżu KLIK 

poniedziałek, 25 listopada 2013

50. Echo kluczy - Marta Maciaszek




wydawnictwo: Novae Res 
data wydania: 2013r. 
ilość stron: 244
okładka: twarda
kategoria: literatura współczesna 


"Następnym razem zamiast o kartkę i ołówek poproszę ich, żeby mnie zabili." 

Przyznam szczerze, iż podeszłam do tej pozycji nieco sceptycznie. Ale tylko odrobinę. Po przeczytaniu kilku pierwszych stron stwierdziłam, że ta powieść nie jest dla mnie. Bałam się, że przez to będę musiała wystawić o niej niepochlebną opinię. Jednak nie przestawałam czytać, w końcu książki otrzymane do recenzji należy czytać w całości. I tak ślęczałam nad losami "głupiego Polaczka", zastanawiając się, co przyniosą kolejne strony. Czy powinnam już na samym początku rzucić tą książkę w kąt i zająć się inną?

Raczej nie.

"Ona – dziesięcioletnia Emilie – traci matkę w katastrofie lotniczej. On – Marceli Kłosiński – piętnastoletni Polak mieszkający z rodzicami w Londynie popełnia przypadkową zbrodnię i tym samym skazuje się na 10 lat więzienia. Czy jest możliwe, aby ludzie zostali ze sobą powiązani w sposób niezrozumiały i niewytłumaczalny?
Czy jesteś pewien , że w pełni decydujesz o tym, jak będzie wyglądać twoje życie? Czy nie masz wrażenia, że czasami kieruje nim jakaś nadprzyrodzona siła? Czy nie dzieją się w nim rzeczy, które wcześniej wydawały ci się niemożliwe?" 

Spotkanie dwojga zupełnie obcych ludzi, których od początku zaczyna łączyć dziwna więź. Mają wrażenie, jakby żyli w jednym świecie, obok siebie, a zarazem w innej galaktyce. Ich spotkania nie są normalnymi spotkaniami, a rozmowy normalnymi rozmowami. Czasami nawet nie wypowiadają słów, a po prostu czują swoją obecność. I wiedzą, że druga osoba w danym momencie jest przy nich, mimo że mogą się nie widzieć. Ale jednocześnie się widzą. I to wszystko łączy się w dziwną więź, od której nie mogą się uwolnić. I nie chcą. Potrzebują siebie nawzajem. Nawzajem trzymają się przy życiu.

Coś... cudownego.

Potrzebowałam lekkiej odskoczni od zwykłym kryminałów, w którym zawsze chodzi o to samo, mimo różnych zamysłów fabuły. Ta książka okazała się idealna, z czego prawie do samego końca nie zdawałam sobie sprawy. Na początku nawet nie ciekawiły mnie przygody Marcelego. Nie widziałam nic fascynującego w opisach, które przedstawiła nam autorka. Niezbyt interesowały mnie spotkania z uroczą dziewczyną, która pojawiała się znikąd. Wydawało mi się to nudne i mało realne. Lecz w pewnym momencie inaczej spojrzałam na to wszystko. I wiecie co się stało? Książka naprawdę mnie zainteresowała. Dotarło do mnie, iż nie wszystko musi być takie rzeczywiste. Tutaj pojawiła się mała odskocznia od "normalnego" świata. Zaczęłam przejmować się losami Marcelego, jego myślami... Polubiłam nawet Nicka i tak jak Marceli byłam na niego zła za to, co zrobił. Przez chwilę nie pomagały nawet myśli, iż postąpił słusznie - tak bardzo wcieliłam się w rolę Mercelego. Dawno nie utożsamiałam się z bohaterami powieści tak bardzo.

- Ty pieprzony egoisto - uśmiechnął się Nick. - Uwierz mi, że nikt nigdy w naszym życiu nie pojawia się bez przyczyny. Każda osoba, którą spotykamy, spełnia jakieś zadanie. Czasem trudno jest nam odkryć jakie, ale naprawdę tak jest. Pomyśl czasem o tym, a będzie ci łatwiej kogoś pożegnać. 
Spojrzałem na jego twarz i wyginając usta, powiedział: - Wiesz co, Nick? Ty jakiś dziwny jesteś. 

Fakt faktem książki nie czyta się aż tak szybko, ponieważ akcja płynie nieco mozolnie. W gruncie rzeczy nie dzieje się tu nic nadzwyczaj interesującego, lecz nawet tematyka tam poruszona może zaintrygować. Na swój sposób.
Miałam jednak wrażenie, iż w całej treści pojawiały się lekkie niedociągnięcia, aczkolwiek teraz nie zwróciłabym na nie uwagi. "Echo kluczy" mogę śmiało polecić. Nie jest to powieść wybitna, ale dobra. 7/10. Cieszę się, iż nie odłożyłam jej na półkę i dotarłam do końca.

Jest to kolejna pozycja, o której nie potrafię zbyt wiele powiedzieć. Wiem tyle, że wywarła na mnie spore wrażenie. Mieliście już z nią do czynienia?

* * *

Przypominam o fanpage'u! Klik

niedziela, 24 listopada 2013

Stosik biblioteczny

Wy też lubicie budzić się w niedziele z samego rana z potężnym bólem brzucha? Nie? Też tego nie znoszę. A jednak. Więc jako iż mam trochę czasu, bo o tej godzinie do nauki mi nie spieszno, pokażę wam mój biblioteczny stosik, który nabyłam wczoraj. Chciałam napisać recenzję filmu, ale chwilowo nie mam do tego głowy, może wieczorem.

Od góry:
1. Jeffery Deaver - Kolekcjoner kości
2. Ken Rijock - Bankier mafii
3. Eric-Emmanuel Schmitt - Opowieści o niewidzialnym
4. Alex Kava - Śmiertelne napięcie
5. Mariusz Czubaj - Kołysanka dla mordercy
6. Stephen Coonts - Zdrajca

Do tego jeszcze książka o Katyniu, której nie ma na fotografii. Doprawdy, od kiedy tak interesuje mnie historia?
Stosik może nie jest za wielki, ale i tak mam sporo pozycji, które czekają na swoją kolej. Niedługo możecie spodziewać się recenzji książki "Echo kluczy".

Ponadto przypominam o fanpejdżu bloga! Kliknij