wydawnictwo: C&T
data wydania: 2006r.
ilość stron: 192
okładka: miękka
W dobrych kryminałach nie ma mowy o wypadkach. Nawet jeśli ktoś mógłby pomyśleć, iż rzeczywiście coś stało się przez przypadek, to gdzieś jakaś przyczyna feralnego zdarzenia musiałaby się pojawić. Można też założyć, że wypadek został upozorowany. Tak, ta wersja jest naprawdę dobra; ona w szczególności trzyma czytelnika w napięciu, który zupełnie nie rozumie, co jest grane. Zastanawia się wtedy, czy to na pewno był wypadek, jak sądzą wszyscy. W pewnym momencie zakłada, iż to niemożliwe. Zdaje sobie sprawę, że wszystko zostało ukartowane. I teraz przez kolejne strony wyczekuje, jakie będzie rozwiązanie zagadki...
Jupp Scholten jest zwykłym pracownikiem firmy, której właścicielka zmarła w tragicznych okolicznościach. Mieszka z żoną, przyprawiającą go o ból głowy i kotem, uwielbiającym pieszczoty. Od samego początku nie wierzy w bajeczkę, że pani Wallmann spadła ze schodów. Nie wierzy, ale też nie ma dowodów, aby osądzać kogoś o popełnienie przestępstwa. On jednak nie przejmuje się tym i rzuca pochopne oskarżenia na pana Wallmanna, o czym nie mówi głośno. Cały czas stara się dowieść, że jego teorie są prawdziwe. Analizuje wszystko od początku do końca. I w końcu wychodzi na jaw cała prawda. Czy Scholten rzeczywiście miał rację?
"Dobry kryminał" czytamy na okładce. Z takim właśnie przekonaniem zabrałam się za tą książkę. Okładka mi się podoba, tytuł również niczego sobie. A treść? Pozostawia wiele do życzenia. Już po przeczytaniu pierwszych dwóch zdań można wydedukować, jak pisana będzie cała powieść.
"Wszyscy myśleli, że to był wypadek. Ale nie Scholten."
Według mnie, brzmi to zbyt oklepanie. Po prostu tandetnie. Jednak mimo niechęci do początku, czytałam dalej. O ile w ogóle można nazwać czytaniem przewracanie kolejnych stron i patrzenie na co drugie zdanie. Tej książki nie da przeczytać się w całości, opisy są nużące, źle napisane, myśli głównego bohatera latają tu i tam w taki sposób, że czytelnik nie może połapać się, o co w ogóle chodzi ani do czego dane zdanie się odnosi. Niejednokrotnie trafiałam na zdanie, które nijak się miało do poprzedniego. Może autor chciał stworzyć takie rozchwianie w czytającym? Pomyślał sobie: wszystko idzie tak gładko, a niech teraz się pomęczy i główkuje, co miałem na myśli! Mimo że taka teoria byłaby tutaj dobrym usprawiedliwieniem Kettenbacha, jednak jestem pewna, iż on tak nie pomyślał. Ponadto słownictwo, jakiego używa, sprawia, że chce się wstać, podejść do ściany i walnąć w nią z całej siły. Więc jakie jest to słownictwo? Ubogie. Bardzo. Zdania budowane są nieodpowiednio, czasami bywają za krótkie i bez sensu.
Spotykam się już z kolejną pozycją, gdzie zamiast dialogów pomiędzy kilkoma osobami autor odpowiada, o czym była rozmowa. Owszem, czasami rzeczywiście można użyć takiej formy, ale nie przez całe dwieście stron. Dialogów jest naprawdę mało, a jak się już pojawią, to są naprawdę marne.
Jepp Scholten jest facetem po pięćdziesiątce, który często płacze. Jego żona również. Obydwoje non stop płakali, oczywiście z innych powodów. Kiedy ona się o niego martwiła, on mówił, że przesadza i odwracał się od niej. Nie chciał w ogóle słuchać. Kiedy zwracała mu uwagę, robił jej na złość. Zupełnie jak małe dziecko. Mężczyzna nie mógł pojąć, że ma żonę, która naprawdę chce być z nim do śmierci. A potem jeszcze mówił, że to ona jest zła. Doprawdy, postaci tych dwóch osób tak mnie irytowały, że nie potrafiłam znieść, gdy akcja toczyła się z nimi jednocześnie. Być może Kettenbach tak właśnie chciał to ująć, jednak zrobił to nieumiejętnie. Małżeństwo, które po tylu latach tylko się kłóci. Myślę, że nawet inny sposób doboru słów wiele by zmienił. A jeśli już jestem przy Scholtenie, to facet denerwował mnie ciągłym powtarzaniem do obcokrajowców: rozumie? rozumie? rozumie? W jednej rozmowie potrafił ponad pięć razy o to zapytać, nawet jeśli jego rozmówca nie pokazywał, że nie rozumie, bo zapewne zrozumiał. Nadęty, stary dziad. Tak mogę określić jego postać.
Uwielbiam zagadki. W tej książce również się owa pojawiła. Jednak czy to naprawdę była zagadka? Nie dla mnie. Cała fabuła jest niedopracowana. Autor pomija wiele faktów, niektóre zdarzenia dzieją się stosunkowo za szybko, a koniec... nie do opisania. Wciąż nie potrafię zrozumieć, jakie znaczenie miały niektóre wydarzenia. Według mnie żadnego. Jednak chyba wszystko musi mieć jakiś związek, prawda? Nie biorę tutaj pod uwagę tego, że autor chce nas wyprowadzić na manowce, to zupełnie inna sprawa. Tutaj właśnie nie wszystko było potrzebne i wyjaśnione. A właściwie, co naprawdę zostało wyjaśnione?
"Hans Werner Kettenbach należy dziś do czołówki niemieckich pisarzy kryminalnych. Zadebiutował późno, bo po pięćdziesiątce, ale błyskawicznie to "nadrobił" perfekcyjnymi historiami, gdzie pod płaszczykiem kryminalnych intryg pokazuje niemiecką klasę średnią, która "nie przedstawia się najlepiej". A przekłady jego książek na język angielski czy francuski tylko potwierdzają, że czytelników na całym świecie nie zabraknie."
Jeśli Francja i kraje anglojęzyczne to cały świat, to Polska chyba nie istnieje... Chociaż w sumie angielskiego używa się teraz wszędzie, więc zapewne wydawca to miał na myśli, opisując jego twórczość. Ale Francuzi też chyba uczą się tego języka, prawda? No tak, można by długo dyskutować na ten temat, ale jedno jest pewne - wydawca na siłę chciał pochwalić autora, aby zachęcić do lektury. I ja dałam się na to nabrać... Mam nadzieję, że nigdy więcej nie popełnię takiego błędu.
Ogólnie rzecz biorąc - książka do bani. Nie wiem dlaczego, ostatnio wybieram takie tandetne pozycje. Przy następnej wizycie w bibliotece będę musiała długo zastanowić się nad jakąś powieścią, zanim zaniosę ją do domu. Nie chcę przeżyć czwartego z kolei rozczarowania.
Moja ocena: 1/7
***
eau - woda (j. francuski)
Eis - lód (j. niemiecki)
Słyszałam o niej i mam w planach. ;)
OdpowiedzUsuńJestem w szoku Twoimi preferencjami językowymi. ;D
Z jednej strony jest mi przykro, że się zawiodłaś na tej pozycji, ale z drugiej strasznie przyjemnie czytało się Twoją recenzję :) Umiejętność uargumentowanej i obiektywnej krytyki jest niezwykle ważna i u Ciebie się ją czuło :) Gratuluję i czekam na więcej, jednocześnie życząc Ci samych udanych wyborów literackich ;) Nie czytuję kryminałów, więc raczej się nie zdziwisz jak tej książce grzecznie podziękuję ;) Dziękuję za odwiedziny, pozdrawiam serdecznie :3
OdpowiedzUsuńPrzynajmniej dzięki tobie wiemy jakie książki omijać szerokim łukiem. : )
OdpowiedzUsuńChyba sobie odpuszczę tę książkę, Twoja opinia skutecznie mnie odstraszyła:p
OdpowiedzUsuńJak widać nie jest łatwo trafić na dobry kryminał. Dziękuję za ostrzeżenie przed tą książką:)
OdpowiedzUsuńMasz bardzo ciekawego bloga:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i obserwuje:)
Dowiedziałem się o książce przed chwilą i najprawdopodobniej po chwili o niej zapomnę - jeśli negatywne recenzję mają tak właśnie działać, to Twoja jest tego znakomitym przykładem.
OdpowiedzUsuńOgólnie rzecz biorąc ciekawie zapowiadający się blog. :)