niedziela, 11 sierpnia 2013

41. Kiedy byłem dziełem sztuki - Éric-Emmanuel Schmitt





wydawnictwo: Znak
data wydania: 2007r.
tytuł oryginalny: Lorsque j'étais une œuvre d'art
ilość stron: 263
okładka: twarda



„Proszę mnie zostawić w spokoju, jestem zajęty. Popełniam samobójstwo.”

Zdesperowany bohater na skraju samobójstwa podpisuje iście faustowski pakt ze spotkanym przypadkowo artystą. Odda się w jego ręce, w zamian za co odzyska sens życia. Jako żywa rzeźba staje się sławny i podziwiany. Traci tylko jedno – wolność. Gdzie kończy się sztuka, a zaczyna manipulacja? Co stanowi o naszej wyjątkowości? Jak zwykle u Schmitta, ważne pytania podane lekko i z przymrużeniem oka.

Na początku pomyślałam, że książka będzie utrzymywana w stylu, jakim autor zaczął swoją powieść. Trochę ironii, śmiechu, przedstawienie sprawy poważnej w mało poważny sposób. Schmitt przecież tak pisze, tego trzeba się po nim spodziewać. I na początku rzeczywiście, podobała mi się ta książka. Czekałam na coś, co mnie wstrząśnie, wciągnie, zachwyci, rozczaruje, a potem znowu wstrząśnie. Liczyłam na pełną emocji książkę, po której przeczytaniu wciąż bym o niej myślała. Autor miał chyba jednak inne plany... 

Poznajemy człowieka, który nie chce żyć. Chce po raz kolejny spróbować popełnić samobójstwo i wierzy, że tym razem mu się uda. Przeszkadza mu jednak mężczyzna, który bacznie mu się przygląda. Zaczynają rozmawiać i po chwili człowiek już nie chce popełnić samobójstwa. Dlaczego? Bo jego "Dobroczyńca" ma coś dla niego, zaciekawił go czymś. Zaciekawienie kogoś daną rzeczą jest bardzo dobrą formą manipulacji, ponieważ jak coś kogoś ciekawi, jest bardziej skłonny zrobić to, co mu każą, by dowiedzieć się, o co chodzi, bądź dostać rzecz, o której mogłaby być mowa. Tutaj poniekąd zostało o użyte - Dobroczyńca zaciekawił niedoszłego samobójce, by ten zgodził się coś, co przyniosłoby dla niego zyski, zaś niedoszły samobójca nie miałby prawie nic i nie byłby tego świadomy. Przez cały czas miałby wrażenie, że dostał coś w zamian, lecz czy nie tak działa złuda? Ten wątek do pewnego momentu został dobrze opisany. Podobała mi się "akcja" uknuta przez Dobroczyńcę, mimo że cały czas wiedziałam, jak jest naprawdę. Ale wtedy jeszcze nie znałam tak dobrze tego bohatera, nie wiedziałam, gdzie ma granice, dlatego mi się podobało. 

Adam bis - taką godność otrzyma niedoszły samobójca. Dobroczyńca zmieni go, pokaże mu, że życie może być piękne, że może mieć to, co chce. Ale Adam musi też spełnić niektóre warunki, np. wyrzec się swojego człowieczeństwa. Adam stanie się rzeźbą, obiektem, którym inni się zachwycają. Zyskał sławę, zainteresowanie, czego pragnął od dziecka. Przez całe życie miał przeświadczenie, że nikogo nie interesuje, jest brzydki, nieatrakcyjny, nie ma żadnych ambicji, jednym słowem - jest do niczego. Przez jakiś czas poznajemy psychikę Adama, dzięki czemu jesteśmy w stanie zrozumieć, dlaczego posunął się do niektórych czynów, dlaczego zgodził się na niektóre zabiegi. Szybko jednak to się kończy i książka zaczyna jakby drugą część...

„Do tej pory nie miałem żadnego wpływu na swoją egzystencję: zostałem poczęty przez nieuwagę i lekkomyślność, urodziłem się przez wypchnięcie, dorosłem dzięki zaprogramowaniu genetycznemu, słowem, biernie siebie znosiłem.”

Dobroczyńca nie jest już taki dobry, a Adam nie ma praktycznie nic. Znaczy ma, ale nie może mieć, ponieważ nie jest człowiekiem, a dziełem sztuki. I tu zaczyna się konflikt - czy człowieka można pozbawić człowieczeństwa? Schmitt poniekąd rozważa ten problem, lecz robi to w sposób... jak dla mnie zły. Chodzi o opis. Cały pomysł wydaje się naprawdę dobry, ale co z tego, jak jest nieadekwatnie opisany, przez co książka wręcz nudzi? 

Fabuła jest... dosyć interesują i inna. Nikt chyba nie wpadł na pomysł, aby napisać coś takiego. Za pomysł gratuluję autorowi. Wykonanie było trochę gorsze, ponieważ męczyłam się z tą książką. Czytywałam już książki Schmitta i każda mi się podobała, przy żadnej nie miałam takich oporów jak przy tej. 
Mimo wszystko powiem, że "Kiedy byłem dziełem sztuki" naprawdę warto przeczytać. Bardzo szybko można przenieść się w opisywany świat i w jakiś sposób zżyć z bohaterami, mającymi interesujące charaktery. Tam nikt nie jest taki sam. Książka może i trochę nudziła, ale jej przekaz był w miarę dobry. A może tylko ja się czegoś tam doszukałam? 6/10

„Nie ma nic trudniejszego, niż dowieść istnienia duszy.”

15 komentarzy:

  1. Nie znam zadnej powieści autora, ale zaintrygowałaś mnie :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytałam tego autora książkę, pt."Oskar i Pani Róża", powiem tyle, że Eric pisze wzruszające książki jak zapewne to coś co trzeba sobie przemyśleć po przeczytaniu.
    Serdecznie pozdrawiam+ zapraszam na http://naszksiazkowir.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Lubię książki tego autora. Dwie mam już za sobą. Tą również przeczytam, ponieważ mnie zachęciłaś. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Na razie tego autora czytałam tylko książkę "Oskar i Pani Róża", ale mam apetyt na więcej, dużo więcej, więc całkiem możliwe, że i tę pozycję przeczytam.

    OdpowiedzUsuń
  5. To jest chyba najbardziej intrygująca powieść Érica-Emmanuela Schmitta, o której czytałam. Nie mogę się doczekać, aż ją poznam w całości!

    OdpowiedzUsuń
  6. Moja koleżanka czytała ja jakoś się nie mogłam przekonać do tej jego książki

    OdpowiedzUsuń
  7. Pierwszy cytat rozwala ;d
    Poza tym chętnie sięgnę, lubię książki tego autora.

    OdpowiedzUsuń
  8. Bardzo lubię książki tego autora, pewnie sięgnę niebawem. : )

    OdpowiedzUsuń
  9. Kompletnie nie mogę się do niej przekonać, mimo tej początkowej ironii, sądzę, że nie dla mnie. Może kiedyś, ale nie teraz. ;)

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  10. Super! Czytałam fragment na lekcji polskiego i wydawała mi się... niezwykła.

    OdpowiedzUsuń
  11. Schmitt jest niesamowicie interesującym autorem, jednym z moich ulubionych, więc i ten tytuł mam już za sobą - całkiem przyjemna lektura ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Nominowałam Cię do zabawy. :)

    http://ksiazkamojprzyjaciel.blogspot.com/2013/08/the-versatile-blogger.html

    OdpowiedzUsuń
  13. Schmitta uwielbiam, jego filozoficzny styl, pełen ironii. Nieco inaczej oceniałam tę książkę, ale szanuję Twoje zdanie i rozumiem Twoje zarzuty. Co prawda, ja się ich nie dopatrzyłam, ani książka mnie nie nudziła. Ale ilu ludzi, tyle spojrzeń na tę samą kwestię.

    Pozdrawiam serdecznie :)
    nieidentyczna

    OdpowiedzUsuń